Publiczna i jawna krytyka swoich rodziców lub kraju jest tematem tabu w wielu kulturach, również w Polsce. Objawia się on w postaci silnego mechanizmu obronnego tych dwóch komórek. Geneza tego zjawiska jest praktycznie taka sama. W końcu kraj, w którym się urodziliśmy, nie bez powodu jest nazywany ojczyzną – od ojca, a język – ojczystym (po ang. mother tongue – od matki); kraj i rodzice jednoznacznie kojarzą się z naszym pochodzeniem. Dla większej przejrzystości podzieliłam ten temat na dwa artykuły – teraz czytasz drugi, a pierwszy znajdziesz tu.
Ani rodziców ani kraju nie wybieramy, ale ponieważ bardzo byśmy chcieli trafić idealnie, to wmawiamy sobie, że tak właśnie jest. W przeciwnym wypadku musielibyśmy przyznać się przed sobą, że nasze życie nie rozpoczęło się w doskonałym środowisku i w ten sposób zniszczylibyśmy całą wyjątkowość i magię naszych narodzin.
Tak jak w w pierwszym artykule z tej serii pt. „Kult rodziców” powoływałam się do książki Susan Forward, podobnie w tym tekście będę się odwoływać do twórczości Witolda Gombrowicza, głównie do jego Dzienników. Prezentował on wyjątkowo trzeźwe i uczciwe podejście do Polski, wolne zarówno od ślepego zakochania, jak i przesadnej awersji. Gombrowicz w swojej przedmowie do „Trans-Antlantyku” najlepiej oddaje motywy napisania swojego dzieła, a przy tym wyjawia cel mojego tekstu:
„Szłoby tu zatem o bardzo daleko posuniętą rewizję naszego stosunku do narodu. (…) Rewizję, notabene, o charakterze uniwersalnym – gdyż to samo zaproponowałbym ludziom innych narodów, bo problem dotyczy nie tylko stosunku Polaka do Polski, ale człowieka do narodu”.
„Nie możesz przy innych…”
O ile rodziców nigdy (prawie) zmienić nie możemy, to z krajem sprawa wygląda trochę lepiej. To, że urodziliśmy się lub dorastaliśmy w danym kraju, nie musi wcale oznaczać, że jest to najlepsze miejsce na ziemi albo wystarczająco dobre akurat dla nas. Przecież to nie był nasz świadomy wybór.
Może pomyślisz, że przesadzam z tym „kultem” kraju i powiesz: „To chyba dobrze, że szanujemy własny kraj i historię?”. Jasne, ale szacunek do własnego kraju nie stoi w sprzeczności ze świadomością jej minusów. Poza tym problem staje się głębszy, kiedy wyznawcy danego kraju oczekują od swoich rodaków okazania tego samego hołdu, co oni, i nie tolerują odmienności.
Pamiętam sytuację z własnego życia: Polska, rok 2015, spotkanie po latach z kilkoma osobami z klasy. Rozmawialiśmy o zwyczajach i różnicach pewnego kraju europejskiego. Wyraziłam przy tej okazji swój pogląd na temat Polski, że pod wieloma względami cały czas stoi w tyle na tle Zachodniej Europy. Byłam mocno zdziwiona, kiedy po tym spotkaniu jedna z koleżanek, mieszkająca od urodzenia w Polsce, obraziła się na mnie, nie ukrywając swojego oburzenia moim zachowaniem. Kiedy się z nią spotkałam, żeby porozmawiać o tym, co jej konkretnie przeszkadzało, to okazało się, że m. in. bardzo jej się nie podobało, że wyraziłam się tak negatywnie o Polsce i że tylko negatywnie, a najgorsze w tym wszystkim według niej był fakt, że zrobiłam to w większym gronie – w gronie kilku osób. Wyobrażacie to sobie? Dodała przy tym, że gdybym powiedziała to samo np. tylko jej, to by nie widziała w tym problemu. Stwierdziła, że jeśli nie podoba mi się kraj, to mogę stąd wyjechać, a nie gadać, jak tu rzekomo jest źle – bo tak po prostu nie wypada.
To nie są odosobnione przypadki, stykałam się z podobnymi reakcjami wiele razy, nie tylko w stosunku Polaka do Polski. Zaskoczeniem jest dla mnie fakt, że wielu młodych ludzi wciąż lubuje się w uprawianiu kultu własnego kraju. Że jakakolwiek krytyka głęboko uderza w ich poczucie wartości i godności narodowej.
Dlaczego?
Skupię się na 3 głównych przyczynach, które są ze sobą ściśle powiązane, i przy okazji podam pewne rozwiązania:
1. Kultura, religia, szkoła. Od naszego urodzenia wbija się nam do głowy tę niezdrową dumę narodową. Rodzice w domu rzadko przedstawiają dzieciom inne nacje i kultury jako równie ciekawe i wartościowe. W szkole na polskim każą nam ekscytować się nad wypocinami „wielkich” poetów-patriotów. A na historii uczy się zbyt dużo o niezłomnych bohaterach, którzy obronili nasz kraj przed wrogami, zniekształcając przy tym nieraz obraz rzeczywistości. Trudno jest nam odciąć się od historii, a to hamuje nasz rozwój. Można sobie pomarzyć: „(…) to byłoby jak gdybyśmy wydobyli się z nurtu rzeki i poczuli grunt pod stopami. (…) Oznaczałoby to ni mniej ni więcej, że życie swoje chcemy zacząć od początku i przestajemy być tylko konsekwencją przeszłości” (Dziennik I, Witold Gombrowicz). Dodatkowym problemem pozostaje narracja narodowo-katolicka: ”Kiedy po upadku państwa pojawił się zraniony nacjonalizm, pomiędzy pojęciami «Polak» i «katolik» postawiono znak równości. (…) tam, gdzie nie da się określić, co jest obyczajem narodowym, a co religijnym, religia zmienia się w siłę społeczną, konserwatywną i konformistyczną” (Rodzinna Europa, Czesław Miłosz). W każdej z tych instytucji wypowiadanie się w niezbyt pochlebnym tonie o swoim kraju od razu spotyka się z dezaprobatą. Dorastając w takim środowisku, zarażamy się postawą większości i dajemy wiarę w nadzwyczajność kraju, w którym się urodziliśmy. I, naturalnie, chcemy chronić to, co nasze.
2. Myślenie czarno-białe. Jest to postrzeganie kraju w kategoriach dwóch skrajności: albo jest dobry, albo zły. Nie uwzględnia złożoności podmiotu. Nie chcemy wyrażać się negatywnie o naszym kraju w obawie przed wrzuceniem go do kategorii „zły”. Jeśli już wspomnimy o jakimś wadliwym elemencie, zaraz odzywają się wyrzuty sumienia. Aby sobie „ulżyć”, koniecznie uzupełniamy tę opinię czymś pozytywnym, byleby zachować równowagę, oczywiście sztuczną. Jest to naiwna i dziecięca postawa, która uniemożliwia nam wyjście ze szponów absolutyzacji narodu i wiecznego wewnętrznego dysonansu. Świetnie ten stan opisuje Gombrowicz: „Nie ulega dla mnie wątpliwości, że Polacy – zmęczeni i zrozpaczeni historią ojczyzny – żyją na dnie serca swojego podwójnym uczuciem. Uwielbiali Ją? Tak, ale i przeklinali. Kochali? Ale i nienawidzili. Była dla nich świętością i przekleństwem, siłą i słabością, chwałą i upokorzeniem – ale w stylu polskim, w stylu urobionym i narzuconym przez zbiorowość, dawała im się wyrazić tylko jedna strona medalu. A tamto uczucie, niechętne, wrogie, obojętne lub wzgardliwe, pozostawało nie wyznane i błąkające się samopas, jako grzech, anarchia…”. „Pozostaje nie wyznane” w obawie przed uznaniem ich przez tłum niewdzięcznikami, wręcz zdrajcami własnego narodu. Do myślenia czarno-białego względem kraju można też zaliczyć podejście dość popularne, z którym spotkałam się w pewnym tekście: „(…) Bronię więc naszego kraju, bo jak często podkreślam: Polska jest po Bogu moją drugą świętością”. Skoro dla kogoś jego kraj jest świętością, to nic dziwnego, że tak zawzięcie chce go bronić. To proste: uznając coś za świętość – czyli bez skazy, nietykalne, godne czci i szacunku – automatycznie zamykamy sobie drogę na jakikolwiek rozsądek czy krytykę.
3. Zbyt silne oddanie i utożsamianie się z krajem. Wydaje nam się, że gdy przyznamy głośno o wadach i ciemnych stronach naszego kraju, to że w tej sekundzie stracimy połowę siebie, że zabiorą nam naszą godność i wartość. Gombrowicz bardzo dobrze zdawał sprawę z tego przesadnego oddania i namawiał (pojedynczego) Polaka do oprzytomnienia: „Pomyśl, że nie tylko ty masz Jej służyć – że ona także ma służyć tobie, twemu rozwojowi. Wyzbądź się zatem nadmiernej miłości i czci, które cię pętają, spróbuj wyzwolić się z narodu. (…) Musisz ustalić, co jest dla ciebie najwyższą wartością: Polska, czy ty sam? (…) Jeśli przyznasz prym swemu człowieczeństwu, musisz uznać, że Ona o tyle może ci być przydatna, o ile mu sprzyja – ale, jeśli hamuje cię lub paczy, musi być przezwyciężona. (…) Wyznaj, że Ona Cię ogranicza i krępuje”. Bronimy naszego kraju, bo „atak” na niego mylnie utożsamiamy z faktycznym atakiem na naszą godność: „(…) powiedziałem, że przecież nie należy brać zbyt na serio metafory jakobyśmy my, Polacy, ich [Chopina, Mickiewicza, Kopernika] «wydali», gdyż oni tylko urodzili się wśród nas. (…) Nie, nie jesteśmy bezpośrednimi spadkobiercami ani wielkości przeszłej ani małości – ani rozumu, ani głupoty – ani cnoty, ani grzechu – i każdy za siebie tylko jest odpowiedzialny, każdy jest sobą” (Dziennik I, Witold Gombrowicz). To „branie zbyt na serio”, czyli brak dystansu do siebie, odbijający się brakiem dystansu do świata zewnętrznego, w tym też do kraju, uniemożliwia nam wykonanie uczciwego przeglądu kultury i cech naszej narodowości.
Wolność jednostki
Gombrowicz odzwierciedla w tym aspekcie mój sposób myślenia, bo przede wszystkim zwraca uwagę na wolność jednostki od wszelkich toksycznych relacji i zależności. Jeśli rzeczywiście cenimy sobie taki rodzaj wolności, to nie wzgardzimy tym pozornym paradoksem: „(…) ale to wezwanie miało zaiste jakąś dziwną właściwość, dzięki której Polak stawał się tym bardziej Polakiem im mniej był Polsce oddany. (…) Jeśli Polska nie pozwala mu na swobodne myślenie i czucie, to znaczy, że Polska nie pozwala mu być w pełni sobą, czyli – w pełni Polakiem”.
Warto przy nim wspomnieć, że krytykował polskość ze zdrowej miłości do Polski. Była to szczera troska o swój naród. A bycie na obczyźnie pomogło mu spojrzeć na Polskę z większym obiektywizmem i dystansem.
Uważam, że nie trzeba być tak genialnym twórcą jak np. Gombrowicz, żeby mieć prawo do krytyki własnego narodu. Daję sobie takie prawo nie tylko dlatego, że Gombrowiczem nigdy nie zostanę (ani nie dlatego, że z urodzenia Polką nie jestem), ale też dlatego, że wolność słowa – również wolność do oceny rzeczy „świętych” – należy się każdemu, niezależnie od tego, czy akurat jest się bezdomnym, czy wielkim artystą.
To uwielbienie i ślepe zapatrzenie we własny kraj szczególnie objawia się w kontaktach z ludźmi z innej narodowości. Jeśli jest to polski dziennikarz prowadzący wywiad np. z aktorem z zagranicy, to obowiązkowo „wymusi” na gościu, żeby powiedział coś miłego o Polakach lub Polsce, a słuchający zachwycają się, słysząc tak piękne komplementy. Jeśli znajdują się za granicą np. na stałe, to mają nieodpartą potrzebę wyeksponowania swojej tradycji i kultury i przedstawiania swojej ojczyzny wyłącznie w pozytywnym świetle.
Rozliczenie się z krajem
Wspomniałam o tym na początku przytaczając Gombrowicza: chodzi o uczciwą rewizję własnego narodu. Zdrowa duma narodowa nie jest niczym złym, tak jak bycie dumnym z własnych rodziców jest naturalne i nieraz uzasadnione. Warto spojrzeć na swój naród globalnie i odważyć się na bycie świadomym wszystkiego, co inspiruje i buduje, oraz wszystkiego, co ogranicza i niszczy.
A co Wy o tym sądzicie? Zaobserwowaliście podobny mechanizm u siebie lub innych?
Dajcie znać w komentarzach 🙂