W pierwszej części tego wpisu szeroko umówiłam, dlaczego niechciane rady zaliczam do intruzywnych zachowań. W tej części podzielę się swoim sposobem niesienia prawdziwej pomocy. Bez ceregieli przejdźmy do sedna 😉
Empatia
Myślę sobie, a nawet jestem tego pewna, że my ludzie, zgłaszając jakiś problem, w pierwszej kolejności potrzebujemy empatii. W książce Porozumienie bez przemocy (Noncviolence Communication) Marshala Rosenberga, którą powinien przeczytać każdy pragnący rozwijać swoją inteligencję emocjonalną, znalazłam taki fragment:
„Empatia to pełne szacunku zrozumienie cudzych doświadczeń. (…) Empatia jedynie wtedy pojawia się w naszych relacjach z ludźmi, gdy udało nam się wyzbyć wszystkich z góry przyjętych wyobrażeń i ocen na ich temat. (…) Zwykle zamiast empatii budzi się w nas silne pragnienie udzielania rad, dodawania otuchy albo wyrażania uczuć czy opinii na dany temat. Empatia wymaga jednak skupienia całej uwagi na tym, co mówi drugi człowiek. Ofiarowujemy jej wtedy czas i przestrzeń, których potrzebuje, żeby w pełni wyrazić siebie i nabrać pewności, że została zrozumiana”.
Empatia różni się od współczucia tym, że przy empatii jesteśmy całkowicie z drugą osobą, a przy współczuciu odczuwamy czyjś ból i smutek, pozostając przy swoich odczuciach (taką różnicę przedstawia wspomniany Marshal Rosenberg).
W wielu przypadkach okazana empatia będzie największą i wystarczającą pomocą dla rozmówcy. Zatem warto być cierpliwym i stworzyć przestrzeń, by druga osoba mogła wypowiedzieć się do końca.
Wiem, jak możesz mi pomóc
Nawet wspaniały gest empatii dalej nie uprawnia nas do wkroczenia następnie ze złotymi radami i pomagania według własnej wizji. By sprawdzić, czego potrzebuje dana osoba, wystarczy zadać jedno pytanie:
„Pytanie ‘Jak Ci mogę pomóc’ jest jednym z najmądrzejszych pytań, które może zadać rodzic czy mentor. Ono zawiera w sobie mnóstwo przekazu. Po pierwsze, moją gotowość pomocy. Po drugie, szanuję Twoją podmiotowość, że to Ty możesz mieć sposób na to, jak Ci mogę pomóc. Po trzecie, zawiera wiarę, że jeżeli uzyskasz pomoc, to sobie poradzisz. To jedno pytanie zaczyna dialog, z którego składa się edukacja i wychowanie i współwychowanie odpowiedzialnego w przyszłości człowieka i dziecka” (Jacek Santorski)
Przedstawiony sposób pomagania można stosować w dowolnej relacji: w rodzinie, przyjaźni, między partnerami, w pracy zawodowej lub z nieznajomym na ulicy. To pytanie, pełne szacunku i zaufania wobec drugiego człowieka niezależnie od jego wieku czy pozycji, jest kwintesencją dojrzałej komunikacji. Bo nawet jeśli kogoś świetnie znamy, to i tak nie znamy go lepiej niż on sam, zatem musimy się upewnić, czy zaoferowana przez nas pomoc jest dalej zgodna z jego aktualnymi potrzebami.
Czy zawsze pomagać?
Gdy nikt nie zgłasza problemu ani nie pyta nas o radę, a my czujemy silną potrzebę, by coś mądrego podpowiedzieć, możemy zrobić to bez naruszenia czyjejś godności, pytając np.: „A słyszałeś o tym i o tym…?”, „A co myślisz o takim sposobie, jak…?”. Oczywiście wiele zależy od naszego tonu i intencji. Jeśli to sztuczne pytanie, a tak naprawdę chcemy komuś wcisnąć „złotą radę”, druga strona może to wyczuć. Inną bezpieczną metodą jest mówienie o sobie i pozostanie w sferze własnych doświadczeń.
Kolejną kwestią jest, jak reagujemy, gdy ktoś bezpośrednio prosi nas o poradę? Czy wtedy uradowani, że wreszcie otrzymaliśmy pozwolenie, wkraczamy w czyjeś życie i podajemy cały obszerny scenariusz postępowania krok po kroku? Oczywiście wiele zależy od stopnia zażyłości z daną osobą, jednak tak jak przy niedoradzaniu zalecam powściągliwość, tym większą ostrożność i rozwagę bym sugerowała przy doradzaniu. Czyjeś zaproszenie do pomocy nie zwalnia nas z wolności odmowy tej pomocy, nie zobowiązuje nas też do rozwiązania czyichś rozterek. Należałoby najpierw zadać sobie pytania: Czy chcę się zajmować doradztwem? Czy jestem właściwą osobą, która ma coś mądrego do powiedzenia w tym temacie? Czy ja i osoba prosząca jesteśmy świadomi, do kogo ostatecznie należy decyzja? Jak daleko chcę wykraczać z moimi radami?
Wyjątkowo wyczulona jestem na amatorskie doradztwo. Czasem w imię pomagania komuś w dobrej wierze można mu bardziej zaszkodzić. Już bezpieczniej jest „zabawić się” w coaching i zadać rozmówcy kilka pobudzających do myślenia pytań. A nieraz najlepszą pomocą okaże się brak podpowiedzi, tylko towarzyszenie komuś przy jego dylematach i wyborach. Szczególnie, gdy mamy do czynienia z osobowością zależną, która prawdopodobnie w każdej najmniejszej kwestii zwraca się do innych o pomoc, bo np. boi się odpowiedzialności i nie wykształciła zaufania do siebie. W konsekwencji nigdy nie ma okazji stać się dojrzałą osobą, bo ludzie wokół niej tylko podtrzymują tę zależność, nie stroniąc od kolejnych „cudownych” rad i przepisów na życie. Gdy widzę lub słyszę od kogoś, że nie przeszkadzają mu nieproszone rady, to mam silne podejrzenie, że to osoba z rysem zależności i niekompetencji.
Im dłużej żyję, tym bardziej mam ochotę się powstrzymywać od osobistych rad na czyjąś prośbę w imię ochrony siebie i innych. Innych, bo niby proste pytanie rodzi we mnie myśl o wielogodzinnym wykładzie na dany temat, a podejrzewam, że ta osoba nie jest w stanie objąć większości idei, którą bym chciała przekazać. Gdyż pytając mnie o radę, najchętniej by usłyszała krótką i szybką odpowiedź, która rozwiązałaby jej wielowarstwowy problem. I siebie, by nie brać odpowiedzialności za szczęście innych i nie żyć stale w zalewającym współczuciu, które mnie ogarnia. Dlatego lubię pisać artykuły niespersonalizowane, a każdy weźmie dla siebie tyle, ile zechce.
Miały być dwie części, ale zmieniłam zdanie: napiszę trzecią i ostatnią część o tym, dlaczego niektóre kultury czy środowiska są bardziej skłonne wtrącać się w życie innych oraz jak reagować na niechciane rady.
Buziaki!