Publiczna i jawna krytyka swoich rodziców lub kraju jest tematem tabu w wielu kulturach, również w Polsce. Objawia się to w postaci silnego mechanizmu obronnego tych dwóch komórek. Geneza owego zjawiska jest praktycznie taka sama. W końcu kraj, w którym się urodziliśmy, nie bez powodu jest nazywany ojczyzną – od ojca, a język  – ojczystym (po ang. mother tongue – od matki); kraj i rodzice jednoznacznie kojarzą się z naszym pochodzeniem. Dla większej przejrzystości podzieliłam ten temat na dwa artykuły – teraz czytasz pierwszy, a drugi znajdziesz tu.

Ani rodziców ani kraju nie wybieramy, ale ponieważ bardzo byśmy chcieli trafić idealnie, to wmawiamy sobie, że tak właśnie jest. W przeciwnym wypadku musielibyśmy przyznać się przed sobą, że nasze życie nie rozpoczęło się w doskonałym środowisku i w ten sposób zniszczylibyśmy całą wyjątkowość i magię naszych narodzin.

Dlaczego kult?

Kult – szacunek i uwielbienie okazywane komuś lub czemuś (Słownik języka polskiego PWN).

Tytuł nie miał być prowokacyjny. Wyraz „kult” najlepiej oddaje problem, o którym piszę. W tym wpisie będę się powoływać do książki Toksyczni rodzice autorstwa Susan Forward. Polecam tę książkę wszystkim dorosłym, którzy uznają, że ich dzieciństwo było dalekie od doskonałości, oraz rodzicom, którzy chcą oszczędzić swoim dzieciom wielu traum z dzieciństwa. Przede wszystkim chcę odpowiedzieć Wam na pytanie: Dlaczego tak trudno jest nam, dzieciom, przyznać się, że zostaliśmy skrzywdzeni – mniej lub bardziej – przez własnych rodziców?

Susan Forward – psychoterapeutka, która przeprowadzała sesje indywidualne i grupowe, pomagając tysiącom cierpiących psychicznie pacjentów, pisze o nich w swojej książce:

Niewielu z tych ludzi łączyło swoje obecne problemy z rodzicami. Jest to powszechnie występująca emocjonalna biała plama. Ludziom po prostu trudno jest dostrzec, że ich stosunki z rodzicami w znaczący sposób wpływają na ich życie. Zawsze trudno jest powiedzieć sobie prawdę na temat tego, jak bardzo nasi rodzice nas zranili. Choć może to być bolesne, reakcja emocjonalna jest całkowicie prawidłowa”.

Dlaczego tak trudno?

Wyróżniłam trzy powody, które nas blokują przed uczciwą oceną naszych rodziców.

1. Religia, kultura i krzywdziciele-rodzice. Oni wszyscy wmówili nam, że nie wolno wypowiadać się negatywnie na temat rodziców. Większość z nas wychowana w jakiejkolwiek religii judeochrześcijańskiej słyszała pewnie nakaz z Biblii: „Szanuj ojca swego i matkę swą”. Byliśmy uczeni, że wielkim grzechem jest już samo myślenie o nich w sposób niewłaściwy, bo to właśnie rodzicom należy się największa cześć i respekt, nawet jeśli jesteśmy już dorosłymi i niezależnymi ludźmi – i to do końca naszego życia, również po ich śmierci. A może byłeś tym szczęściarzem i religia w Twoim domu nie istniała? Niestety kultura, otoczenie i sami rodzice równie silnie wzmacniali w nas tę wizję doskonałego rodzica: „Dopuszczalne jest gniewanie się na mężów, żony, kochanków, rodzeństwo, szefów czy przyjaciół, ale czymś prawie zakazanym jest zdecydowane sprzeciwienie się woli rodziców. Jakże często słyszeliśmy takie zdania: <Nie odpowiadaj matce w ten sposób!> lub <Jak śmiesz podnosić głos na ojca?>” – wspomina Susan. Co więcej, tę ideę z powodzeniem podtrzymuje rząd, szkoła, nawet firma, która nas zatrudnia. Wszyscy jednomyślnie wierzą, że rodzice mają święte prawo do kierowania nami tylko dlatego, że dali nam życie.

Społeczeństwo niejako nam mówi: „Nawet jeśli Twoi rodzice bardzo odbiegali od ideału, to i tak nie masz prawa ich z tego rozliczać i gniewać się. Jako już dorosła osoba powinieneś jak najszybciej im przebaczyć”. Większość skupia się jedynie na końcowym etapie i oczekuje, żebyś przeskoczył do niego w okamgnieniu. Nie zostawiają Ci miejsca na wystarczająco długie przeżywanie swojego żalu i złości lub ograniczenie kontaktów z rodzicami chociaż na jakiś czas. Twoje emocje nie są w tym momencie ważne. Masz zamknąć usta, wybaczyć, zapomnieć i już.

2. Myślenie czarno-białe. Jest to również typowe dla dzieci i osób niedojrzałych. Uważamy, że jeśli krytykujemy rodziców, to tym samym wrzucamy ich do worka ludzi kategorycznie złych. Świadomi zalet swoich rodziców, nie chcemy przypiąć im niesłusznie łatki niegodziwych. Nie rozumiemy, że nie ma człowieka jednoznacznie złego ani dobrego, że każdy z nas mieści się w całej gamie kolorów szarości. Ostatecznie, że poprzez wyciąganie błędów rodziców i tymczasowe skupienie się na nich w celu zrozumienia własnych schematów myślenia, nie odbieramy im cennych cech osobowości lub wartości jako człowieka. Na tym właśnie polega dojrzałość, że nie zakładamy na przemian różowych albo czarnych okularów, tylko widzimy świat złożony, w którym ocenę moralną ludzkiego postępowania można opisać jako kontinuum.

3. Wiara w doskonałość rodziców. Kiedy jesteśmy bardzo mali, nasi boscy rodzice są dla nas wszystkim”pisze Susan. Jesteśmy uzależnieni od nich pod każdym względem. Są za nas odpowiedzialni i niezbędni do naszego przeżycia, bo zaspokajają nasze potrzeby. Nawet jeśli nie zawsze traktują nas z miłością i nieraz wzbudzają strach, to przyjmujemy, że tak właśnie jest, że wszyscy tak mają. Bo nikt z zewnątrz nie ocenia naszych rodziców, a my nie znamy innego świata. Są dla nas idealni, jak bogowie. Gdy zaczynamy dorastać i nasza perspektywa się poszerza, dalej chcemy utrzymać tę idealną wizję jako obronę przed czymś nowym i nieznanym. Mimo, że staliśmy się dorośli, to cały czas siedzi w nas to małe, bezbronne dziecko, które stale pragnie utrzymać w swoich oczach tę pierwotną wizję wspaniałych rodziców. Ponieważ nie radzimy sobie z tym lękiem, to uciekamy, udajemy, że nie ma problemu. Nawet jeśli jako dorosła osoba dostrzegamy ich wady i narzekamy na nich, to nie chcemy dopuszczać do siebie myśli, że nasi Żywiciele kiedyś nas na tyle zranili, że pozostawili trwałe ślady na naszej psychice. Nie jesteśmy na tyle silni i dojrzali, żeby udźwignąć ten ciężar, to rozczarowanie. Jest to zbyt bolesne. Dopóki wierzymy, że mamy idealnych rodziców, dopóty czujemy się bezpieczni” zauważa Susan.

Gdy rozmawiam ze znajomymi, to widzę, że raczej bez większych przeszkód opowiadają o wadach swoich rodziców, ich nieprzemyślanych działaniach czy denerwujących zachowaniach. Ale nie są w stanie przyjąć, że to wszystko miało bezpośredni wpływ na ich życie, kiedy byli mali, i teraz, kiedy już dorośli. Właśnie tu pojawia się ta wspomniana blokada. Brakuje im tej prostej syntezy. Szkoda, bo po pierwsze będą brnąć przez swoje życie w nieświadomości własnego schematu zachowań, a po drugie i najgorsze – ich przyszłe dzieci będą ofiarami ich ignorancji i braku refleksji nad sobą. I to mnie najbardziej boli: poszkodowane dzieci i w konsekwencji społeczeństwo, które się nie rozwija, jest sfrustrowane i nieszczęśliwe.

Cena, którą płacimy

Zacytuję ponownie fragment książki Susan Forward, bo objaśnia to najlepiej, jak się da:

„Jedynym sposobem wyjaśnienia sobie emocjonalnych ataków czy fizycznego znęcania się jest przyjęcie przez dziecko odpowiedzialności za zachowanie toksycznego rodzica. Niezależnie od tego, jak bardzo toksyczni są twoi rodzice, zawsze będziesz czuł potrzebę gloryfikowania ich. Nawet jeśli na pewnym etapie zrozumiesz, że twój ojciec bijąc cię robił źle, nadal potrafisz go usprawiedliwiać. Intelektualne zrozumienie nie wystarczy, aby przekonać twoje emocje, że nie byłeś za to odpowiedzialny.

Jeden z moich klientów ujął to w ten sposób: <Myślałem, że oni są idealni, więc kiedy źle się do mnie odnosili, uznawałem, że to ja jestem zły>.

Wiara w idealnych rodziców opiera się na dwóch głównych doktrynach:

1. Ja jestem zły, a moi rodzice są dobrzy.

2. Ja jestem słaby, a moi rodzice są silni.

Są to bardzo silne utrwalone przekonania, które mogą przetrwać znacznie dłużej niż fizyczna zależność od rodziców. Te przekonania podtrzymują wiarę w idealnych rodziców; pozwalają ci uniknąć konfrontacji z bolesną prawdą, że twoi boscy rodzice tak naprawdę zdradzili cię, kiedy ty byłeś najbardziej bezbronny”.

Jeśli przyjmiemy to na poziomie rozumu, to trzeba jeszcze sporo się napracować, żeby też zrozumieć na poziomie emocji: żeby dać sobie prawo do tych emocji i czuć się z nimi w porządku.

Kult rodzicow

Obrona za wszelką cenę

Większość dorosłych dzieci w tym momencie stosuje dwa najczęściej spotykane argumenty w ramach obrony rodziców:

  1. „Ale przecież nie mogę obarczać odpowiedzialnością i ciągle obwiniać rodziców za swoje błędy życiowe, jestem w końcu dorosły i sam odpowiadam za siebie”.

Susan odpowiada: „Oczywiście, że ty jesteś odpowiedzialny za swoje dorosłe życie, ale to życie jest w głównej mierze kształtowane przez doświadczenia, nad którymi ty nie miałeś żadnej kontroli. Faktem jest, że nie jesteś odpowiedzialny za to, co zrobiono tobie jako bezbronnemu dziecku! Jesteś odpowiedzialny teraz za podjęcie pewnych konstruktywnych kroków rozliczających cię z przeszłością”.

2. „Przecież nie ma idealnych rodziców. Każdy popełnia błędy, ty też je popełnisz jako rodzic”.

Oczywiście, że popełnię, to jasne, że nie ma idealnych rodziców tak jak nie ma idealnych ludzi.

Ten argument jednak jest o tyle nieuczciwy i błędny w swoim założeniu, że można nim usprawiedliwić nawet najbardziej okrutne rzeczy, które człowiek zrobi drugiemu człowiekowi, tłumacząc, że przecież nikt nie jest doskonały. Sugeruje, że nie można nikogo z niczego rozliczyć.

Krytyka rodziców to dość drażliwy temat również w związkach. Wiele razy słyszałam, jak para się kłóci, bo jeden z nich skrytykował rodziców drugiego. Partnerzy nie chcą pozwolić, by nawet najbliższa im osoba – np. mąż lub żona – powiedziała coś złego na temat jego rodziny. Bronią ich ślepo i nie są w stanie zdobyć się na obiektywizm: po prostu nie odcięli się emocjonalnie i mentalnie od swoich rodzicieli.

Zauważyłam, że ci, którzy obawiają się krytykowania swoich rodziców, najczęściej mają problem, żeby spojrzeć krytycznie przede wszystkim na siebie. Słowo „krytyka” wzbudza w nich przerażenie i wręcz drgawki emocjonalne. Jednak wcale mnie to nie dziwi, skoro byli osądzani i potępiani za niemal każdą nawet drobną rzecz przez całe dotychczasowe życie.

Mówmy prawdę

Nie musimy mówić źle o rodzicach, mówmy prawdę, skupmy się na faktach. Nie musimy bronić ich przed wszystkimi i za wszelką cenę. Absolutyzacja rodziców lub kogokolwiek innego na świecie jest po prostu naiwna i infantylna. Im szybciej się wyrwiemy z takiego idealistycznego myślenia, tym mniej będziemy się bać ludzi i życia, tym mniej będziemy rozczarowani. Uczciwość wobec siebie jest jedną z najtrudniejszych umiejętności, ale da się ją w sobie rozwinąć, nawet jeśli przez całe życie żyliśmy w zakłamaniu lub pod dyktando innych.

Dla jasności: nie zachęcam, żeby teraz wyjść na ulicę i wszystkim opowiedzieć o swoich urazach z dzieciństwa. A nawet odradzam, bo nie każdy ma odpowiednio wykształconą wrażliwość i empatię, żeby Cię zrozumieć. Również nie popieram samego obarczania rodziców winą i nie podejmowania żadnych sensownych działań, żeby się wyrwać z błędów wychowawczych. Zrozumienie i przyjęcie, że rodzice nas skrzywdzili, daje, wbrew pozorom, ogromne wyzwolenie, ale też jest początkiem żmudnej drogi ku naprawie i odnalezieniu siebie.

Nie zawsze warto też próbować uświadamiać rodzicom, co nam kiedyś zrobili, bo większość rodziców niestety przyjmie postawę obronną i jeszcze wpędzi nas w poczucie winy, że w ogóle śmiemy ich oceniać. Chyba że widzimy, że rodzic zmądrzał i wiemy, że zareaguje przychylnie i będzie chciał nas wysłuchać, zrozumieć, a nawet przyjąć swój błąd.

Co możemy zrobić?

Nie łudzę się, że każdy po przeczytaniu tego artykułu od razu przyzna się przed sobą, że rzeczywiście uprawiał kult rodziców. Wcale mnie to nie zdziwi, bo jest to trudny i długi proces, i tylko najodważniejsi i najwięksi buntownicy zdobędą się na uczciwą samoocenę.

Jak już sobie uświadomimy nasz świątobliwy stosunek do rodziców, powinniśmy wykonać następujące dwa kroki:

  1. Rozliczyć się z przeszłością. Ale tak na serio. Wspomniałam już trochę o tym wcześniej. Mogłeś mieć wyjątkowo udane dzieciństwo, wychowywać się w rodzinie dysfunkcyjnej (jak większość rodzin) czy wręcz patologicznej . Niezależnie od skali krzywdy warto poświęcić temu dłuższą chwilę i przepracować swoją przeszłość. Przy większych traumach terapia indywidualna lub grupowa okaże się niezbędna. Często jest tak, że w ramach obrony siebie wiele negatywnych wspomnień i uczuć mamy wypartych, a dopiero po zetknięciu się z profesjonalną pomocą uświadamiamy sobie, ile brudu znajduje się na dnie.
  1. Rozważyć, czy chcemy mieć własne dzieci. Mimo że wszyscy wokół – rodzina, znajomi, państwo – zachęcają do posiadania dzieci, ja będę Was zniechęcać. Bo nawet jeśli już zdamy sobie sprawę z błędów naszych rodziców i postanowimy, że nie będziemy ich powtarzać w stosunku do naszych dzieci, to sama decyzja, jakkolwiek szlachetna by nie była, nie wystarczy. Mózg niestety zrobi swoje – powtórzy i przeniesie na dzieci wgrany nam schemat, póki nie zastąpi go czymś nowym, lepszym. Warto zastanowić się, czy w ogóle nadajemy się na rodzica na obecnym etapie swojego życia. Jeśli nie uporałeś się jeszcze z 1. krokiem, to myślenie o posiadaniu własnych dzieci jest kompletnie bezmyślne. Zakładając, że chcesz być świadomym rodzicem i wychować szczęśliwe dziecko, zalecam dokładnie przepracować i zamknąć rozdział pt. „Dzieciństwo”, a następnie dokonać rewizji własnego sposobu myślenia i maksymalnie skorygować to, co było niezdrowe, krzywe i niszczące. Wtedy masz szansę stworzyć zdrowego człowieka.

Jeśli po długich namysłach stwierdzimy, że jesteśmy już gotowi wziąć tę gigantyczną odpowiedzialność na siebie, to traktujmy swoje dzieci tak, by nigdy nie musiały sięgnąć po książkę „Toksyczni rodzice”.

Podobało się? Jakie Wy macie spostrzeżenia na temat podejścia dorosłych do swoich rodziców? Czekam na Wasze komentarze 🙂