Pierwsze pytanie, które z reguły słyszałam w Polsce po oznajmieniu o wyprowadzce do Anglii, brzmiało: „Jedziesz tam za pracą?”. Otóż uroczyście oświadczam, że nie pojechałam do Londynu za pracą ani za większymi pieniędzmi. Powodów mojej drugiej, choć nie ostatniej emigracji jest wiele, jednak napiszę o tym innym razem oddzielny wpis.
Na świeżo – po dwóch tygodniach pobytu – piszę o swoich pierwszych wrażeniach, które zrobił na mnie Londyn. Opowiadam o sprawach zarówno pozytywnych, jak i negatywnych.
Specjalnie dla Was wrzuciłam do wpisu też brzydkie zdjęcia Londynu, wykonane przeze mnie, przedstawiające jego “czarne” oblicze, jako że pięknych zdjęć w sieci nie brakuje.
1. Nikt się nie gapi
Nikt nie zwraca szczególnej uwagi na twoją osobę. Nie czujesz się obserwowany przez innych. Nikt cię nie ocenia, bo nie czuje takiej potrzeby. W metrze, na ulicy, w restauracji – każdy jest zajęty sobą, swoim życiem. Anglicy bardzo cenią swoją wolność i prywatność, zatem szanują również twoją przestrzeń i nie mają ochoty wejść z butami w twoje życie, jak to ma miejsce w wielu kulturach wschodnich i krajach postkomunistycznych. Ludzie są bardzo różnie ubrani, ale na nikim nie robi to wrażenia, jest pełna akceptacja. Dzięki temu czuję się tu bardziej swobodnie: mogę spokojnie jeść swoje orzeszki czy śmiać się ze swoich myśli w miejscach publicznych. Zauważyłam, że jedyna grupa ludzi, których wzrok często czuję na sobie, przez co nie czuję się zbyt komfortowo, to młodzi mężczyźni o czarnej lub ciemnej kolorze skóry i włosów, mam na myśli większość pochodzącą z krajów niezachodnich. Są po prostu mocno frustrowani i postrzegają kobiety głównie jako obiekty seksualne.
2. Obsługa klienta
Przyznaję: mam lekkiego fioła na punkcie profesjonalnej obsługi klienta 😉
Jeśli w Londynie masz do czynienia z Anglikiem lub urodzonym tu człowiekiem, to zostaniesz obsłużony na wysokim poziomie. Co do innych nacji: to zależy od miejsca i rodzaju usługi, jest bardzo różnie. Niestety wielu Polaków obniża ten poziom. Jednak standardowo pracownicy są uprzejmi i nawet jeśli słabo mówisz po angielsku, nie przeszkadza im to, uśmiechają się i próbują ci pomóc. Zdarzyło nam się, że trzy razy personel odesłał nas do konkurencji, gdzie dostaniemy produkt, którego akurat szukaliśmy. Bo tu najwidoczniej nie chodzi o zatrzymanie klienta za wszelką cenę, tylko o udzielenie mu pomocy.
Agencja, przez którą wynajmujemy mieszkanie, prezentuje czysty profesjonalizm w obsłudze klienta, ale też wysoko sobie za to liczy. Pani, która wykonywała spis mieszkania i przekazywała nam klucze, była bardzo sympatyczna. Zadawałam jej dużo typowych i nietypowych pytań swoim łamanym angielskim. Ani razu nie zauważyłam na jej twarzy zirytowania czy złości z tego powodu. Wyrażaliśmy też naszą negatywną opinię na temat np. nieidealnie posprzątanego mieszkania lub innych drobnych usterek, ale ona niczego nie brała do siebie, nie próbowała na siłę się usprawiedliwiać, tylko potakiwała, że tak, rozumie, zgadza się, wie o co nam chodzi. Odpowiadała bardzo szczegółowo na pytania. Jeśli pytaliśmy ją o rzecz wykraczającą poza jej kompetencje, nie wyrażała oburzenia, tylko sugerowała, żeby zapytać agencję i wielokrotnie powtarzała, że jeśli po jej wyjściu cokolwiek zauważymy lub będziemy mieć jakiekolwiek pytania, to żebyśmy napisali do agencji i oni nam wszystko wyjaśnią. Specjalnie używała łatwiejszych słów, żebym mogła ją zrozumieć.
Gdy otwieraliśmy konto w banku Lloyds, byłam zachwycona, z jakim luzem i naturalnością obsługiwał nas urodzony w Londynie Hindus ze swoim brytyjskim akcentem. Nie czuliśmy żadnego dystansu z jego strony ani sztucznie przyjętej formalnej pozy. Rozmawiał i żartował z nami swobodnie.
3. Ludzie
Brytyjczycy są z natury sympatyczni i wyluzowani, bez zbędnego napięcia w sobie. Oprócz Anglików, można tu spotkać ludzi z całego świata i religii. Pierwszego dnia, kiedy dojechałam z lotniska do centrum, dostałam od jednego z abonamentów komórkowych dużą rączkę do machania. Ucieszona tym drobnym prezentem zaczęłam machać w centrum Londynu do przechodniów na ulicy. Było bardzo dużo ludzi i większość pędziła, więc nie wszyscy mnie zauważali, że wołam do nich „Hellooo”. Ale ci, którzy mnie widzieli, uśmiechali się i odmachiwali. Nikt się nie wkurzał ani nie oburzał moim dobrym humorem.
Tą rączką machałam do ludzi na ulicy w centrum Londynu 😀
Mamy też miłych sąsiadów. W dniu wprowadzenia się do mieszkania staliśmy przed blokiem i czekaliśmy na Panią z agencji. Wchodził akurat sąsiad – młody Brytyjczyk mieszkający w budynku. Zapytał nas, czy chcemy wejść, mimo że nas nie znał. Wyjaśniliśmy, że czekamy na Panią z agencji i że będziemy tu mieszkać. Zamienił z nami kilka zdań, nie czuliśmy żadnego uprzedzenia z jego strony, traktował nas jak ludzi… równych sobie 😉
4. Pogoda
„W Londynie dużo pada” – wielokrotnie słyszałam takie zdanie z ust Polaków mieszkających w Polsce. No cóż, okazuje się, że jest to jeden z największych mitów na temat Londynu. Owszem, są miejsca w Anglii, gdzie faktycznie dużo pada, jest wietrznie i nieprzyjemnie – czyli Szkocja, Irlandia, Anglia Północna… Ale Londyn jest trochę inny. Odkąd tu jestem (dwa tygodnie), to ani kropli deszczu na oczy nie widziałam! Sama jestem tym zdziwiona. Sprawdziłam, że roczna suma opadów sięga tu 610 litrów, a w Warszawie średnio 515 litrów wody na metr kwadratowy ziemi. Różnica jest głównie taka, że w Londynie ilość deszczu jest rozłożona w czasie, przez co może się wydawać, że tych opadów jest znacznie więcej, niż w rzeczywistości. Prawdą na temat pogody w Londynie jest to, że może często się zmieniać w ciągu dnia.
5. Metro
Plakat w metrze w ramach akcji #LondonIsOpen po referendum UE:
Metro londyńskie, czyli London Underground, nie zachwyci nas swoim blaskiem, ponieważ jest najstarszym metrem na świecie (1863 r. – otwarcie pierwszej linii metra). Jednak robi wrażenie: posiada 11 linii i 270 stacji. Za bilet miesięczny w strefie 1-2 płacę prawie 125 funtów, to duża kwota, ale warta swojej ceny. Bo metrem możesz dojechać prawie wszędzie, jest bardzo rozbudowana i świetnie oznaczona, więc trudno jest się pogubić. Mimo, że przejścia i stacje nie powalając swoim wdziękiem, a pociągi są w większości stare, ciasne, zapełnione i duszne, to jednak podróż podziemna w głębokich tunelach wprowadza mnie w swoisty nastrój. Inaczej też jedzie się metrem ze świadomością, że wiezie dziennie 3 miliony pasażerów.
6. Ulice, budynki, architektura
Kiedy pierwszy raz dojechałam do centrum, szłam ulicami, patrzyłam na budynki, nie mogłam przestać się zachwycać tym miastem. Nie docierało do mnie, że właśnie tu będę mieszkać: w tak wielkiej metropolii, gdzie połączenie pięknej, starej architektury z nowoczesnymi budynkami wygląda fascynująco, jak kosmos, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. W City of London, największym centrum finansowym świata, bogactwo i ogrom budowli może wprawić w poczucie przytłoczenia.
A to przejście podziemne blisko stacji metra Waterloo:
Większość budownictwa mieszkalnego to wąskie, piętrowe domy szeregowe, tzw. terraced houses. Choć stare, są na swój sposób urocze. Odkryłam nawet przyjemność biegania po tych małych uliczkach, jakbym się znajdowała gdzieś na wsi, daleko od całej cywilizacji.
Ponieważ na ulicach rzadko można spotkać kosze na śmieci, dla bezpieczeństwa, to ulice Londynu często są zaśmiecone, a czasem nawet śmierdzi.
Śmieci w oczekiwaniu na podwózkę:
7. Światło czerwone
Można przejść na czerwonym, bo w Anglii (i też w wielu innych krajach zachodnich) światło czerwone to raczej wskazówka, a nie zakaz przejścia. Jakież to skrajnie odmienne podejście w porównaniu do Polski, gdzie można nawet dostać mandat od „służby państwa” za przechodzenie na czerwonym. Tutaj ludzie po prostu przechodzą, gdy nic akurat nie jedzie, i niekoniecznie przez miejsca oznakowane jako przejście dla pieszych. W centrum niektórzy nawet wbiegają na ulice, mimo że jadą samochody. Ale nie zauważyłam jeszcze, żeby ktoś trąbił na pieszych. Bowiem piesi są tu równie ważnym uczestnikiem ruchu, traktuje się ich jako osoby rozsądne i daje prawo do korzystania z jezdni na własną odpowiedzialność.
Na przejściach dla pieszych są zaznaczone strzałki i napisy: „Look right”, „Look left”: podoba mi się ten pomysł, bo przyjeżdżając do Londynu, gdzie panuje lewostronny ruch, można łatwo się pomylić i spojrzeć nie w tę stronę.
8. Jedzenie
Nie wszystko tu jest tak smaczne jak w Polsce, choć na szczęście są sklepy polskie lub polskie produkty np. w tureckim sklepie. Jedzenie nie jest drogie w porównaniu z zarobkami. W sklepach dostaniemy dużo gotowych dań o niewiadomym składzie. Plusem jest fakt, że można kupić wiele nietypowych produktów z innych części świata. Pyszne jedzenie serwowane jest w wielu restauracjach, do wyboru, do koloru, dla wegetarian i wegan.
9. Szacunek
W Londynie nie musisz zasługiwać na szacunek, tu nawet bezdomni na niego nie narzekają. Nie czuć żadnej podejrzliwości wobec twojej osoby, jeśli już, to prędzej ty okażesz się podejrzliwy w stosunku do innych. Tutaj wszędzie traktują cię jak partnera, jako kogoś równego im, mimo że jesteś gościem. Nie musisz udowadniać innym swojej wartości, być szalenie inteligentny lub posiadać wyjątkowe talenty. Jesteś człowiekiem i za ten fakt zasługujesz na szacunek i dobre traktowanie. Nikt nie cierpi na kompleks mniejszości, zatem nie ma potrzeby rywalizowania czy podkreślania swojej ważności.
Właśnie dlatego m. in. tu przyjechałam.
10. Nie czuję się w tym mieście obca.
Czuję, że Londyn wkrótce będzie należeć do mnie, uczynię z niego swoje miasto. Wystarczy, żebym nauczyła się naprawdę dobrze angielskiego, poznała więcej ludzi i zrozumiała zasady tu rządzące. Nie wiem, czy to kwestia kosmopolitycznej kultury Londynu czy po prostu ja tak mam, że prawie wszędzie mogę czuć się jak u siebie.
Jest tu też bezpiecznie. Oczywiście są dzielnice i miejsca, gdzie lepiej nie chodzić samemu po zmroku, ale które duże miasto jest wolne od takich okolic?
Jeśli byliście w Londynie, to jakie są Wasze pierwsze (lub drugie) wrażenia?