To pierwszy artykuł na blogu, zainspirowany swoimi studiami psychologicznymi na Open University w Wielkiej Brytanii. Studiując, tym mocniej się przekonuję, że nie było i nadal nie ma nic lepszego dla mnie od samodzielnego, niezależnego i niestrukturyzowanego eksplorowania świata i człowieka, co było moim udziałem przez ostatnie 8 lat. Na szczęście studia formalne mają też swoje zalety, co mi pomaga czerpać z nich przyjemność. Bunt jest tematem przewodnik mojego bloga i też kwestią, którą dziś się zajmiemy. A raczej brakiem buntu.
Stanley Milgram ukończył doktorat z psychologii społecznej w Harvard. Niestety żył za krótko, bo tylko 51 lat. Inspiracją do przeprowadzenia eksperymentu był holokaust i masakry podczas II Wojny Światowej. Milgram chciał zrozumieć, jak tak cywilizowany kraj, jak Niemcy, który wydał tylu utalentowanych naukowców i artystów, znalazł ludzi gotowych do takich okrucieństw. Chciał dociec, co było przyczyną tak ślepego posłuszeństwa. Nie bez znaczenia był fakt, że Milgram pochodził z żydowskiej rodziny, zatem ta kwestia dotykała go osobiście. W 1961 wykonał przełomowe badanie w psychologii. Gdy czytam lub oglądam szczegóły na temat życia Stanleya, czuję sympatię do niego. Jedna z opowieści jego żony dobrze pokazuje Milgrama zdrowe pojmowanie relacji międzyludzkich: pewnego dnia jego teściowa, która zresztą bardzo go lubiła, zapytała, dlaczego młodzi ludzie w autobusie lub metrze nie ustępują jej miejsca – starszej, białogłowej kobiecie. Milgram zapytał ją, czy kiedykolwiek o to prosiła 😉
Eksperyment
Eksperyment jest szeroko i powszechnie opisany, zatem przedstawię tylko jego krótkie sprawozdanie, a skupię się na interpretacji wyników i nad ich przyczyną. Badanie przeprowadzono na grupie 40 ochotników (Milgram w sumie przebadał ok. 1000 mieszkańców i studentów w stanie Connecticut). Uczestników poinformowano, że badanie ma na celu sprawdzić „wpływ kar na pamięć”. „Uczeń” – pomocnik eksperymentatora – miał zapamiętać przeczytane pary wyrazów. Uczestnik – „nauczyciel” – zadawał uczniowi karę w postaci wstrząsów elektrycznych za każdym razem, gdy ten udzielał błędnej odpowiedzi. Siła wstrząsu wzrastała za każdym razem o 15 V aż do dawki 450 V. Cała sytuacja została starannie wyreżyserowana: rzekomo wylosowane role, krzesło elektryczne, do którego podłączono ucznia siedzącego w pokoju obok, ogromny generator wstrząsu z 30 przełącznikami i oznaczeniami przy każdym przycisku (15 V – „słaby wstrząs”, 450 V – „XXX”), odtwarzany z taśmy głos ucznia, który przy napięciu 120 V informował, że go boli, przy 180 V krzyczał, że nie może już wytrzymać, powyżej 300 V histerycznie żądał, by go stamtąd wypuścić, by na koniec zapaść w złowrogie milczenie.
Wyniki eksperymentu
Tylko pięciu z czterdziestu badanych nie przekroczyło wstrząsu o napięciu 300 V, czterech doszło do 315 V, pięciu między 315-435 V, a dwadzieścia sześć osób zastosowało na uczniu maksymalną dawkę 450 V. To aż 65% badanych! Wszyscy potulnie kontynuowali eksperyment pomimo krzyków ucznia o chorym sercu i żądaniach, by go stamtąd wypuścić. Warto przy tym dodać, że uczestnicy nie czerpali przyjemności z zadawania uczniowi bólu. Odczuwali bardzo silny, widoczny dyskomfort i niepokój, który objawiał się w postaci jąkania się, nerwowego śmiechu, obgryzania paznokci i próśb wobec eksperymentatora, by pozwolił im przestać. Jednak sami nie przerywali eksperymentu, ich emocje i zachowania nie szły w parze…
No właśnie! Dlaczego w ogóle prosili eksperymentatora o pozwolenie na przerwanie badania? Dlaczego się nie buntowali i sami nie podejmowali takiej decyzji, pomimo że uczestnictwo w badaniu było dobrowolne i nie ponieśliby żadnych realnych negatywnych konsekwencji braku podporządkowania, jak np. zwolnienie z pracy? Po eksperymencie Milgram słusznie zauważył, że każdy człowiek jest wolny i może dokonać własnych wyborów. Nawet jeśli eksperymentator prosił lub kazał uczestnikowi kontynuować, to ten w każdej chwili mógł się wycofać. Czy uczestnicy znali to niepisane prawo? Czy my znamy?
Każdy pewnie zadaje sobie pytanie, jak sam by się zachował. Mnie też to pytanie nurtuje. Nie wiemy, póki tego nie sprawdzimy. Ale nie potrzebujemy takiego eksperymentu, żeby poznać siebie, możemy obserwować się w życiu realnym i analizować, jak reagujemy na polecenia innych, na autorytet. Niestety często widzę, jak ulegli potrafimy być. Wielokrotnie i nagminnie spotykam się na co dzień z sytuacjami, gdy ludzie podporządkowują się bezmyślnie autorytetowi w sytuacjach, w których wcale nie muszą i nawet nie powinni… Potrzebujemy więcej buntowników 😉
Oczywiście na wynik eksperymentu wpłynęła złożona ilość takich czynników jak osobowość, sytuacja czy szeroki kontekst społeczny. Ale skupmy się na tym, na co my osobiście możemy mieć wpływ. Badanie Milgrama wywołało wewnętrzny dylemat moralny w uczestnikach: robię to, co mi każą, czy to, co uważam za słuszne? Warto być świadomym i przyjrzeć się temu dylematowi za każdym razem, gdy w nas się pojawia. Nawet teraz, gdy czytasz ten tekst, czy przekształcasz przez swój filtr to, co ja piszę? Oby tak 😉 Bierz z tego tyle, ile uważasz za wartościowe dla siebie.
Paradoks autorytetu
Milgram po swoim eksperymencie nagrał podsumowanie, w którym poruszył kilka ważnych kwestii wartych rozważania. Stwierdził, że całkowite posłuszeństwo w strukturze hierarchicznej często prowadzi do straszliwej dehumanizacji, w której działamy przeciwko innym ludziom, bez względu na ich uczucia i prawa jako ludzi. Jednak paradoks polega na tym, że „nie możemy mieć społeczeństwa bez jakiejkolwiek struktury władzy, bez względu na niebezpieczeństwa władzy. Zatem każde społeczeństwo musi wpoić nawyk posłuszeństwa w swoich obywatelach”.
Celem nie jest zbuntowanie się przeciwko wszelkiemu autorytetowi, podważanie każdej najdrobniejszej rzeczy, bo niemożliwe i niepotrzebne jest znać się na wszystkim, a pewien – nawet spory – poziom zaufania w społeczeństwie jest niezbędny, by zdrowo funkcjonować i nie żyć w ciągłej paranoi, że inni nas oszukują: korzystać z usług banku bez obaw, że pieniądze nam znikną, chodzić do restauracji i ufać, że kucharz umył ręce, czy wsiąść do taksówki i wierzyć, że kierowca nie wiezie nas dookoła za podwójną zapłatę.
A gdzie jest granica tego zaufania i posłuszeństwa? Czy na tyle znamy swoje prawa i obowiązki, by móc samodzielnie ocenić za każdym razem wymiar i stopień naszej uległości i być gotowymi ponieść pełną odpowiedzialność za swoje decyzje? To istotne pytania…
Odpowiedzialność i moralność
Nauczyciel: Neil, dostaniesz szok o napięciu 180 voltów.
Uczeń: Owww! Nie mogę znieść bólu – wypuśćcie mnie stąd!
Nauczyciel: Nie może tego znieść. Nie mam zamiaru zabić tego człowieka tam. Słyszysz go, jak wrzeszczy…
Eksperymentator: Tak jak powiedziałem wcześniej, wstrząsy mogą być bolesne, ale nie…
Nauczyciel: On wrzeszczy. Nie może tego znieść. Co, jeśli coś mu się stanie?
Eksperymentator: Eksperyment wymaga, byś kontynuował, nauczycielu.
Nauczyciel: Tak, ale [nerwowy śmiech]. Nie mam zamiaru doprowadzić go do szału. On tam wrzeszczy. Wiesz, co mam na myśli? Mam na myśli [nerwowy śmiech]…
Eksperymentator: Niezależnie od tego, czy uczeń to lubi, czy nie, musimy kontynuować, dopóki nie nauczy się wszystkich par słów.
Nauczyciel: Odmawiam brania na siebie odpowiedzialności za poniesione krzywdy przez niego. Nie jestem – to znaczy on tam wrzeszczy.
Eksperymentator: To absolutnie koniecznie, byś kontynuował, nauczycielu.
Nauczyciel: Za dużo tu jeszcze zostało [zadań]. To znaczy, o matko. Źle mu tam, za dużo tu jeszcze mamy. Kto weźmie odpowiedzialność, jeśli cokolwiek się stanie temu Panu?”
Eksperymentator: Ja biorę odpowiedzialność za wszystko, co tu się dzieje. Proszę kontynuować.
Nauczyciel: Dobrze. Następne…
To fragment rozmowy między badanym a eksperymentatorem przy napięciu 180 V. Całkiem długo badany dyskutował, a jednak uległ. Kiedy? Według Milgrama główna kwestia polega na tym, że „osoba nie czuje się odpowiedzialna za swoje czyny. Postrzega siebie jako raczej pośrednika wykonującego życzenia innej osoby”.
Zatem gdzie zaczyna się i kończy nasza odpowiedzialność? Gdyby wstrząsy były prawdziwe i wyrządziłyby poważną szkodę uczestnikowi, to kto faktycznie byłby odpowiedzialny przed sądem? Czy tłumaczenie uczestnika: „To ten Pan mi kazał” by wystarczyło, żeby zostać uznanym za niewinnym?
Jeśli pracodawca oczekuje od nas, że np. nieco przerysujemy zalety sprzedawanej usługi, to prawdopodobnie nikt nie będzie miał moralnych dylematów, by się posłuchać. A co w sytuacji, gdy jesteś pielęgniarzem/pielęgniarką i otrzymujesz polecenie od ordynatora oddziału, by podać choremu dawkę zdecydowanie przekraczającą tę dozwoloną (eksperyment szpitalny Charles’a Hoflinga)? Kto w takiej sytuacji ponosi moralną odpowiedzialność?
A co, gdy sytuacja dotyczy krzywdzenia nas samych? Np. lekarz lub psycholog proponuje metodę leczenia, która w naszym poczuciu w jakiś sposób narusza naszą intymność. Czy jesteśmy w stanie zauważyć, że coś nie tak i natychmiast reagować? Autorytet może nam zasugerować coś, co w ogóle nie zalicza się do kategorii krzywd, a po prostu w danej chwili nie jest zgodne z nami. Czy jesteśmy na to czujni? Czy świadomie się na to zgadzamy? A może tylko biernie ulegamy? Nie można pomijać takich pytań, bo kto nas lepiej ochroni, jak nie my sami?
Świadomość
Milgram słusznie stwierdził, że „konflikt między sumieniem a autorytetem nie jest jedynie filozoficzną kwestią moralną”. Większość pytanych i badanych twierdziło, że nie zastosowałoby bardzo wysokiego wstrząsu, jednak w trakcie eksperymentu nie byli w stanie przełożyć to na działanie. „Nie potrzeba złego człowieka, by służył w złym systemie. Zwykli ludzie z łatwością integrują się w nieżyczliwy system”.
„Być może jesteśmy kukiełkami kontrolowanymi przez sznurki społeczeństwa. Ale przynajmniej jesteśmy rozumnymi kukiełkami ze świadomością. I być może nasza świadomość jest pierwszym krokiem do naszego wyzwolenia” (Stanley Milgram).
Świadomość to obszerny temat, który można rozważać z punktu widzenia fizyki, filozofii czy psychologii. Z łać. conscientia składa się ze słów „con” – „z” i „scientia” – „wiedza”, często „wiedzę dzieloną z samym sobą”. To też “charakterystyczna dla człowieka zdolność poznawania i oceniania siebie i otoczenia“ (Słownik języka polskiego PWN).
Powstaje pytanie, na ile kwestionujemy naszą rzeczywistość, a na ile się poddajemy temu, co ktoś nam wmawia. W dobrym lub złym celu. Które decyzje i wybory są autentycznie nasze? Swoją drogą ten temat idealny wpasowuje się w filozofię mojego miejsca: nazwałam go blogiem o liberalnych wartościach dla kontestujących rzeczywistość. Świadomość prowadzi do wolności. A wolność jest dla mnie największą wartością.
Żyjąc w świecie niezliczonych ilości bodźców i wpływów zewnętrznych, konieczne jest wyrobienie w sobie umiejętności samodzielnego, krytycznego myślenia i wykształcenie własnej oceny moralnej. Co się wiąże ze zbudowaniem zaufania do siebie, autonomii i odwagi, by podążać własną drogą. A gdzie i kiedy nabywamy tych wszystkich umiejętności? Albo ich brak?
Dzieci
Wspomniałam wcześniej o znajomości swoich praw i obowiązków. Najwięcej się o nich uczymy w domu i szkole. I najczęściej o naszym obowiązkach, niż prawach. Jako że system wychowawczy jest oparty na najgorszym fundamencie – na strachu. Niestety dzieci szybko pojmują, że za posłuszeństwo dostaną miłość i akceptację. I ten wzorzec towarzyszy nam również w życiu dorosłym. Nasze poczucie własnej wartości jest zachwiane, boimy się odrzucenia i krytyki, zatem jesteśmy bardziej podatni na podporządkowanie się innym. W końcu na tym fenomenie są zbudowane największe religie, sekty i wszelkie inne organizacje i systemy wykorzystujące swoich „podległych”.
Rodzice chcą, by dzieci były im posłuszne, gdy są małe, ale by na dorosłość jakimś cudem stały się odporne na manipulacje ze strony „złych” ludzi. Nie można nauczyć dzieci krytycznego myślenia, jeśli nie mają one prawa dyskutować lub podważać opinii rodziców. Jeśli chcemy mieć świadome i wrażliwe społeczeństwo, trzeba zacząć to kształtować w ludziach od samego początku ich życia. W domu traktujmy dzieci jak partnerów, rozmawiajmy z nimi, tłumaczmy i prowadźmy dyskusje zamiast oczekiwać, że bezmyślnie wykonają to, co my im każemy z pozycji władzy – choć to ostatnie jest najłatwiejsze do wprowadzenia. Wystarczy pozwolić dzieciom być takimi, jakie są i dać im naszą bezwarunkową miłość. Nie strofować nadmiernie, nie urabiać na własną modłę, nie traktować „jak dzieci”. „Zakazy, nakazy, rozkazy, represje” (Robert Rutkowski, psychoterapeuta) – to wszystko niszczy ich naturalną asertywność, niezależność i odwagę. Dzieci, które w świecie dorosłych mają prawo mieć swoje zdanie i podejmować własne, nawet małe decyzje, nie postrzegają autorytetów jako nieomylnych, świętych wyroczni. Mają zaufanie do siebie, są w stanie się ochronić i być też wrażliwymi na krzywdę innych. I paradoksalnie, właśnie wtedy są najbardziej chętni i chłonni, by widzieć w dorosłych swoich autorytetów i podążać za nimi. Oczywiście tylko tych, którzy w ich oczach na to zasługują.
Oprócz domu, również szkoła rozwija lub niszczy naszą autonomię. Nie możemy dziwić się wynikom eksperymentu (które zresztą były zreplikowane w późniejszych latach z podobnymi rezultatami), skoro tradycyjny system szkolny jest oparty na silnej hierarchii i uległości. Dzieci są tresowane i zmuszane, by bezmyślnie podążać za narzuconym autorytetem – nauczycielem, systemem szkolnym. Wmawia się im, że starsi zawsze wiedzą lepiej i zasługują na większy szacunek. Już chociażby tak drobna rzecz jak forma zwracania się przez dzieci do autorytetów w osobie trzeciej wskazuje na ich większą „ważność” i brak równości między dziećmi a dorosłymi. Następnie, już jako dorośli powielamy tylko ten znany nam schemat podporządkowania na studiach, w pracy, na szkoleniach, w związkach i relacjach. I nawet nam do głowy nie przyjdzie, by to podważyć, bo prawie wszyscy wokół nas ulegają komuś ulegają…
Dla odmiany, edukacja alternatywna, np. szkoły demokratyczne, są genialnym miejscem na rozwijanie świadomych i myślących ludzi. Tu głos ucznia ma taką samą wartość jak głos dorosłego – nauczyciela, dyrektora, rodzica. Alexander S. Neill, twórca pionierskiej szkoły Summerhill sprzed prawie stu lat, kładł ogromny nacisk na wolność dzieci:
„Zadaniem dziecka jest żyć własnym życiem – a nie życiem, które wydaje się najwłaściwsze jego pełnym niepokoju rodzicom, ani też życiem zgodnym z celem pedagoga, któremu zdaje się, że wie co jest najlepsze. Całe to wtrącanie się i kierowanie ze strony dorosłych stwarza jedynie pokolenie robotów”.
Zatem nie bądźmy robotami, które tylko bezmyślnie wykonują rozkazy! Jeśli jako dziecko nie miałeś „wolnego domu” i/lub „wolnej szkoły”, to nic straconego. Można zostać buntownikiem po latach, jak ja 😉 Szukajmy i otaczajmy się mądrzejszymi od siebie ludźmi – na żywo, przez Internet, książki…
Jestem idealistką. Wierzę, że poprzez właściwe podejście do dzieci – naszych i cudzych – i dzięki reedukacji dorosłych możemy wykształcić bardziej świadome społeczeństwo. I być może kilku rewolucjonistów wystarczy, by choć trochę zmienić nasz świat i uczynić je lepszym miejscem.
Nie spocznę, póki tego nie dokonam…