W Twoim domu panuje atmosfera wrogości i pogardy, w pracy jesteś codziennie poniżany, a na ulicy zdarza się, że ktoś dosłownie napluje Ci w twarz… Jednym słowem: żyjesz w świecie, gdzie regularnie odzierany jesteś z godności i szacunku.
Przedstawiony świat wydaje nam się straszny i absurdalny w rozwiniętej cywilizacji Zachodu. A jednak, niektórzy z nas dalej funkcjonują w podobnej rzeczywistości i, co gorsza, na tyle jest im „dobrze”, że nie próbują z niej się wydostać.
Bezpośrednią inspiracją do powstania tekstu była sytuacja w mojej pracy zawodowej. Moja menedżerka przez rok zatrudniała pracownicę, która była emocjonalnie niestabilna oraz regularnie obrażająca ją, cały zespół i klientów.
Sedno problemu
Sprawcami zła są zawsze ludzie, co nie oznacza, że są oni niegodziwi jako istoty, tylko ich konkretne zachowania nazywam tym złem. Wielu z nas ma bardzo dużą wytrzymałość na przemoc. Czasem się zastanawiam, jakiego potwornego czynu musiałby się dopuścić krzywdziciel wobec ofiary, żeby ta w końcu zareagowała: „Dość, na to już się nie zgadzam!”. Czy jest jakaś granica?
Nie piszę teraz o problemach na skalę globalną. Skupmy się na wydarzeniach w skali mikro, na naszym tzw. podwórku. Każdy ma do nich dostęp i nie potrzebuje specjalnego pozwolenia ani kompetencji, żeby zareagować.
Oczywiście nie chodzi mi o fanatyczną chęć zmiany świata, czyli o wkraczanie w tereny, które do nas nie należą i sytuacje, które nie dotyczą nas bezpośrednio. Nadgorliwość jest męcząca. Problem widzę w sytuacji, gdy niesprawiedliwość, nadużycie lub krzywda (a) dzieje się bezpośrednio w naszym otoczeniu, (b) dotyka nas osobiście i (c) nam przeszkadza.
Gdy te trzy czynniki są spełnione, a my nawet nie ruszymy palcem, żeby się przeciwstawić, to zaczynamy dzielić odpowiedzialność z oprawcą. Tak, niereagowanie również może być przewinieniem. Wykroczeniem wobec siebie oraz innych.
Oczywiście najłatwiej by było, gdyby toksyczni ludzie zobaczyli swoją skazę i zapragnęli zmiany. Ale tym razem w ogóle nie chcę zajmować się nimi, tylko zdrowszymi – wydawałoby się – odbiorcami ich zachowań. Przez chwilę wyobraźmy sobie idealny świat, w którym tylko 3% populacji stanowią ludzie toksyczni, a cała reszta to zdrowe i szanujące się społeczeństwo. Jak myślisz, czy Ci pierwsi mieliby przestrzeń na panoszenie się naokoło ze swoimi destrukcyjnymi poczynaniami, czy raczej byliby skazani na swoje marne towarzystwo lub ostatecznie na zmianę siebie? Kto zatem ponosi współodpowiedzialność za ich niedopuszczalne zachowania? Wszyscy, którzy na to przyzwalają. Jesteśmy traktowani tak, jak sobie na to pozwolimy. Zatem:
- Dlaczego akceptujemy w całości rzeczywistość, jaką zastaliśmy i nie próbujemy wpływać na aspekty, które nam przeszkadzają?
- Dlaczego pozwalamy komukolwiek na krzywdzenie nas (i innych)?
- Dlaczego chronimy oprawców, a nie myślimy o chronieniu siebie (i wszystkich innych ofiar, jeśli ponosimy za nich odpowiedzialność)?
- Dlaczego w ogóle zgadzamy się na bycie ofiarą?
Dlaczego nie reagujemy? Tych powodów może być więcej, ja wyróżniłam dwa główne:
1. Bagatelizowanie problemu
Bagatelizowanie czyjegoś niewłaściwego zachowania najczęściej jest udziałem ludzi, którzy sami byli kiedyś ignorowani jako dzieci, a ich potrzeby nie były ważne. Jeśli w Twoim naturalnym środowisku ludzie nawzajem się poniżali, to nie widzisz w tym problemu. Gdy stykamy się z podobnymi ludźmi w życiu dorosłym, to jesteśmy już przyzwyczajeni: podświadomość nam mówi: „Aha, wszystko się zgadza, skądś to przecież znam”. Ostatnio rozmawiałam z kobietą, która opowiadała, jak płakała z powodu współpracownicy wyżywającej się na niej, a po chwili dodała: „Ale ogólnie ja ją bardzo lubię”. Ciekawe, że padło to z ust Polki…
Bagatelizowanie wiąże się również z brakiem świadomości, że istnieją osoby toksyczne i że te osoby działają na szkodę wszystkich wokół. A jeśli do tego brakuje wyrobionej wrażliwości, to osoba niereagująca nawet nie zdaje sobie sprawy, ile szkody wyrządza sobie i innym, pozwalając sprawcy na szerzenie swojej trucizny. Uważa, że niektórzy po prostu mają taki „charakter” i nie da się ich zmienić. Taka trochę znieczulica i niewiara, że można mieć na coś/kogoś wpływ. A tu w ogóle nie chodzi o zmianę sprawcy, tylko o postawienie swojej granicy i niedopuszczenie, by ktokolwiek ją przekroczył. Ta postawa implikuje zmianę zachowania innych.
Kolejny często używany argument np. przez pracodawców chroniących sprawcę to: „No tak, wiem, że to trudna osoba, ale nie chcę jej stracić, bo dobrze wykonuje swoje obowiązki”. Super, że pracownik opanował umiejętności twarde, ale jeśli nie ma ochoty nauczyć się umiejętności miękkich i społecznych, które tak naprawdę są ważniejsze od tych pierwszych w pracy zawodowej (i w każdej innej dziedzinie życia), to jaką wartość wnosi do firmy? Czy to, że swoją postawą zabiera energię innym pracownikom lub utrudnia skuteczną współpracę? Po co trzymać kogoś, kto widzi problem w całym świecie zewnętrznym, tylko nie w sobie? No i pytanie kluczowe: jakim jesteś przełożonym, skoro nadal zgadzasz się mieć w swoim zespole ludzi o zachowaniu niezrównoważonym i szkodliwym dla innych?
2. Lęk przed odpowiedzialnością
Bojąc się odpowiedzialnych decyzji, nie chcemy oddać ludziom ich odpowiedzialność za własne życie.
Większość z nas żyje w błogim przekonaniu, że na świecie zawsze muszą być wygrani i przegrani. Co więcej, że ktoś musi poświęcić siebie, aby reszta była zadowolona. Działają według modelu trójkąta dramatycznego Karpmana, w którym na przemian przyjmują rolę wybawcy, ofiary lub prześladowcy (napiszę o tym trójkącie więcej innym razem).
Spotkałam w życiu wielu wybawców i męczenników (łącznie ze mną w przeszłości), którzy twierdzą: „Jeśli zostawię tę osobę – odejdę z relacji, zwolnię ją z pracy itp. – to wyrządzę jej krzywdę” (w domyśle: „bo beze mnie sobie nie poradzi”). Czyli poświęcam siebie i innych dla ludzi i spraw, które nie są warte poświęcenia. Jestem tak bardzo współuzależniony , że wolę własne cierpienie od „cierpienia” oprawcy. Jedyna decyzja, którą potrafię podjąć, to unikanie decyzji.
Jesteśmy też świetni w usprawiedliwianiu innych: „Ona ma bardzo trudną sytuację życiową, dlatego jest taka niemiła”. Szybko biegniemy, żeby im współczuć i kiwnąć głową: „No tak, skoro jest jej tak ciężko w życiu, to nie będę jeszcze dokładać ze swojej strony”. Nic nie tłumaczy agresji i przemocy wobec innych. Dojrzali ludzie nie zgadzają się, by ktokolwiek rozładowywał na nich swoje frustracje życiowe.
Żeby reagować na zło, które nas dotyka i przeszkadza, trzeba przede wszystkim kochać i szanować siebie. Mieć poczucie własnej godności. Jeśli nie jestem dla siebie najważniejszą osobą, to wszyscy wokół mnie stają się ważniejsi ode mnie. Zatem jedyne, co mogę zrobić to poddać się biernie biegowi wydarzeń, licząc, że nikt mnie nie wykorzysta. A jeśli tak się stanie, to zrobię wszystko, by przypadkiem nie przeszkodzić im w osiągnięciu „szczęścia” moim kosztem. Brzmi to komicznie, ale jakże znajomo.
Jeśli trudni ludzie uderzają tylko w naszą godność, to jeszcze nie ma wielkiej tragedii. Tragedia dzieje się wtedy, gdy toksycznego człowieka tolerują osoby, które mają większą władzę i odpowiadają również za innych – rodzic, który nie chroni swoich dzieci lub pracodawca bagatelizujący toksycznego pracownika.
Mam nadzieję, że wystarczająco przejrzyście pokazałam Wam, w jak wielu aspektach akceptacja zła może mieć negatywny wpływ. I pamiętajmy o najważniejszym: jeśli my siebie nie ochronimy, to nikt tego nie zrobi za nas.
PS Kolejna część wpisu o tym, jak się chronić, jest tutaj 😉